Ojciec Leander Henryk Kubik – starokramszczanin… 04.01.1909 – 14.10.1942
„Polska stoi dziś na straży własnej wolności i honoru Europy. Więcej niż kiedykolwiek potrzeba nam hartu ducha, zdrowia i tężyzny moralnej…”
gryps ojca Leandra z celi więziennej
Stare Kramsko, niewielka wioska w województwie lubuskim, która powstała na przełomie XII i XIII wieku. Podarowana w 1320 roku przez ówczesnego właściciela klasztorowi cystersów z Obry. Dzieje Starego Kramska są bardzo burzliwe: podczas „potopu szwedzkiego” w 1657 r. całkowicie zniszczona, a w wyniku II rozbioru Rzeczypospolitej w 1793 roku znalazła się w Królestwie Prus. Przez cały okres zaborów i okupacji wieś zachowała polski charakter. Miała na to wpływ postawa jej mieszkańców, działalność licznych organizacji polskich i liderów polskości. Na tej ziemi, twardej od walki, krwi, potu i łez urodził się i wzrastał Ojciec Leander Kubik. Jakim miał być kapłanem, skoro wydała go ziemia przesiąknięta nieustanną walką o wolność, a hasło „Bóg, honor, Ojczyzna” były chlebem powszednim.?…
1915 – 1919 r. szkoła powszechna w Starym Kramsku
1919 – 1927 r. 8 pierwszych klas gimnazjum w Wolsztynie
1927 – 1928 r. Pyzdry – 9 klasa w gimnazjum
1928 – 1929 r. Lubliniec – 10 klasa w gimnazjum
1929 – 1930 r. ostatnia klasa maturalna w Małym Seminarium Diecezji Łuckiej we Włodzimierzu Wołyńskim – obłóczyny na sminarzystę
1930 – 1931 r Łuck – tylko jeden rok studiów na kierunku filozofii
1931 r. wstępuje do zakonu Benedyktynów w Lubiniu
1 stycznia 1933 r. po ukończeniu postulatu i nowicjatu składa pierwsze śluby zakonne
6 czerwca 1937 r. święcenia kapłańskie w czeskiej Pradze
Nauki i kazania umacniały nadzieję w sercach wiernych. Do Siemowa przyjeżdżali wierni z okolic Gostynia, Kościana i Krotoszyna. O.Leander swoją postawą, zwraca na siebie uwagę i zostaje poproszony aby objął opieką duchową i został kapelanem oddziału „Czarny Legion”. Ówczesny proboszcz siemowski wyraża zgodę. Czarny Legion istniał 13 miesięcy (od marca 1940 do kwietnia 1941 r.) i liczył około 80 młodych odważnych Polaków. Aresztowania rozpoczęły się w Wielkim Tygodniu w kwietniu 1941 r. i objęły dosłownie całą organizację. Ojca Leandra Kubika zabrano w Wielki Piątek – 11 kwietnia 1941 r. z kościoła podczas modlitwy przed obrazem Matki Bolejącej Nad Ciałem Chrystusa.
Więziono go najpierw w areszcie żandarmerii w Gostyniu, po kilku dniach w celi śledczej gestapo Rawiczu. 27 października 1941 r. , a więc po trwającym sześć i pół miesiąca śledztwie, wraz z innymi przewieziono go do więzienia w Zwickau. Tutaj O. Lenader stał się duszpasterzem więźniów. Organizował wspólne modlitwy, codziennie odmawiał różaniec, słuchał spowiedzi, udzielał sakramentów świętych, pomagał chorym, pocieszał, wspierał duchowo, dzielił się chlebem którego sam nie zjadał. Zbierał różne materiały: kawałki blachy, drewna, nici, papieru, z tych przedmiotów robił medaliki, krzyżyki, różańce. Przepisywał również modlitewniki. 27 marca 1942 r. zapadł wyrok. O. Leander Kubik otrzymał w procesie najwyższy wymiar kary – 5 lat ciężkiego obozu karnego. Przebywał w obozach w Darmstadt, potem w Eich i Wronkach. Tam, na
3 tygodnie przed śmiercią odwiedziła go matka. Zobaczyła go wyczerpanego, schorowanego w beznadziejnym stanie. Zrozpaczona zaczęła mu robić wyrzuty, że zaangażował się w Czarny Legion, że niepotrzebnie naraził swoje życie. Na to jej odpowiedział: „Dobrze matko wiesz, że nie mogłem tych chłopców zostawić samych bez opieki duchowej i bez Boga”.
Skatowany przez hitlerowców zmarł 14 października 1942 r.. Pochowano Go 19.10.1942 r. na cmentarzu w Nowym Kramsku.
Przez żyjących jeszcze świadków współwięźniów, mieszkańców Siemowa i okolic oraz braci zakonnych O. Leander jest uważany za świętego zakonnika i kapłana.
Gdy Maria Kubik kazała otworzyć trumnę, zobaczyła zmasakrowane zwłoki syna. Ciało pokryte było liczny-mi ranami i siniakami – ślady po torturach gestapo i biciu we wronieckiem więzieniu. 19 października 1942 roku był pogrzeb. Ojca Leandra Henryka Kubika pochowano na parafialnym cmentarzu w Nowym Kramsku. Miał 33 lata.
Konspiracja na plebanii
„Przyrzekam na krzyż święty i Mękę Pana Jezusa Chrystusa, że od dziś staję się czynnym bojownikiem o wolność Polski i jej historyczne granice” – młodzi mężczyźni w Gostyniu składają rotę ślubowania, wstępując do konspiracji. Jest początek 1940 roku. Tajna organizacja wojskowa nazywa się Czarny Legion. Gostyń to niewielkie miasteczko w Wielkopolsce, w pobliżu granicy z przedwojenną Trzecią Rzeszą. Na samym początku okupacji hitlerowcy rozstrzelali na rynku 30 mieszkańców. Wysadzili też w powietrze figurę Chrystusa, którą gostynianie postawili w 1923 roku na pamiątkę odzyskanej po zaborach niepodległości. – Dlatego gniew w nas był tak duży – wspomina Marian Sobkowiak, jeden z byłych legionistów. Pan Marian jest dziś po osiemdziesiątce. Gdy wstępował do podziemia, miał 16 lat. Był jednym z najmłodszych członków Czarnego Legionu. Razem ze starszymi kolegami poznaje zasady konspiracji, uzbrojenie, przechodzi szkolenie wojskowe, gromadzi broń i amunicję. Młodzi ludzie wierzą, że wkrótce przeciwko okupantowi wybuchnie powstanie. Organizacja rozbudowuje się i działa także poza Gostyniem. Część spiskowców spotyka się na plebanii kościoła w pobliskim Siemowie. Obowiązki proboszcza pełni tam młody benedyktyn ojciec Leander Kubik. Został ich kapelanem. Maria Kubik upominała podobno syna, by się nie narażał. – Nie mogę tych młodych chłopców zostawić samych – miał jej powiedzieć ojciec Leander.
Obywatele Rzeszy
Przyszedł na świat 4 stycznia 1909 roku. Jego rodzinne Stare Kramsko niedaleko Zielonej Góry należało wtedy do Niemiec. Od początku zaborów wieś zachowywała jednak polski charakter – w okresie kulturkampfu działały tu liczne polskie organizacje. Miejscowa ludność zaś trwała wiernie przy katolicyzmie, mimo że wokół kwitł protestantyzm; późnobarokowy kościół Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Nowym Kramsku zawsze należał do katolików. Gdy Henryk Kubik miał pięć lat, stracił ojca – poległ na samym początku I wojny światowej, walcząc w szeregach armii cesarza Wilhelma. Wielodzietna rodzina Kubików była bardzo religijna. Starsze siostry Henryka Bronisława i Zofia wstąpiły do zgromadzenia elżbietanek. On, jako młody chłopak, wybrał klasztor benedyktynów w Lubiniu w Wielkopolsce. W zakonie przyjął imię Leander. Studiował w Polsce i Czechach. W pierwszą niedzielę czerwca 1937 roku legat papieski na ówczesną Czechosłowację arcybiskup Franciszek Ritter wyświęcił go w praskim kościele Emaus na kapłana. Po święceniach ojciec Leander przybył do pamiętającego czasy Bolesława Śmiałego klasztoru benedyktynów w wielkopolskim Lubiniu. – Robił to, co wszyscy zakonnicy: modlił się i pracował – mówi o. Florian, benedyktyn z Lubinia. Wybucha wojna. W grudniu 1939 roku hitlerowcy wywożą do Dachau proboszcza z Siemowa. Kilka miesięcy później obowiązki proboszcza parafii Podwyższenia Krzyża Świętego i św. Marii Magdaleny w Siemowie przejmuje o. Leander. Siemowo, tak jak Gostyń, leży w granicach Trzeciej Rzeszy. Oznacza to, że tutejsi mieszkańcy są obywatelami Niemiec, a każde wystąpienie przeciwko hitlerowskim władzom traktowane jest przez okupanta jak zdrada stanu.
Ksiądz Kubik nie zważa na zagrożenie, głosi odważne kazania. W jednym z nich mówił przygnębionym okupacją wiernym: – Proszę was, nie upadajcie na duchu. Bądźcie cierpliwi i przetrwajcie tę udrękę. Wszystko na tym świecie ma swój koniec. – Dlatego przykuł uwagę patriotycznie nastawionej części ludności – mówi Marian Sobkowiak. Młodzi spiskowcy są nieostrożni. O ich organizacji wie dużo ludzi. Za dużo. Po trzynastu miesiącach gestapo wpada na trop Czarnego Legionu. W Gostyniu zaczynają się aresztowania. – To było akurat przed Wielkanocą. Zabierali nas z domów jednego po drugim – opowiada Marian Sobkowiak. Ojciec Leander został aresztowany w Wielki Piątek. – W naszej parafii żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają, jak go wyprowadzali z kościoła – mówi ksiądz kanonik Witold Worsa, obecny proboszcz parafii Podwyższenia Krzyża Świętego i św. Marii Magdaleny w Siemowie.
Kromka chleba
Śledztwo w Rawiczu jest brutalne. Gestapo biciem wymusza zeznania na spiskowcach z Gostynia. Więźniowie siedzą w pojedynczych celach. Marian Sobkowiak zajmuje celę 88. Ojciec Leander siedzi w 90. – Czasem podrzucał mi swoją rację chleba – wspomina pan Marian. – Spytałem go kiedyś, co sam będzie jadł. Odpowiedział mi: Pan Jezus pościł czterdzieści dni na pustyni, więc i ja wytrzymam. A ty jesteś młody, musisz żyć. Pół roku później Niemcy wywożą wszystkich do Zwickau i umieszczają w dawnym klasztorze przerobionym na więzienie. Spiskowcy z Gostynia przebywają teraz w dwóch wielkich salach, mogą się ze sobą kontaktować. Ojciec Leander zachowuje się tak, jakby był oficjalnym kapelanem więzienia. Słucha spowiedzi, udziela sakramentów, prowadzi modlitwy. Żeby współwięźniowie mogli się modlić, robi dla nich z nici różańce, z aluminiowych blaszek krzyżyki, a na małych karteczkach przepisuje ręcznie litanie. Szanują go nawet ci, którzy nie są katolikami. Więzienni strażnicy wiedzą, że jest księdzem. Niektórzy próbują mu dodatkowo dokuczyć. Zdarza się, że zakonnikowi odmawiają należnej porcji cienkiej, więziennej zupy. Ojciec Leander cierpliwie znosi upokorzenia.
Wiosną 1942 roku odbywa się proces. Wyroki są drakońskie. Dwunastu członków Czarnego Legionu za zdradę stanu zostaje skazanych na karę śmierci. Kilkudziesięciu pozostałym legionistom hitlerowski sąd wymierzył od roku do 10 lat więzienia. 38 spośród nich nie dożyje końca kary. Ojcu Leandrowi nie udowodniono przynależności do Czarnego Legionu. Jednak za to, że wiedział o istnieniu organizacji i nie powiadomił o niej władz niemieckich, został skazany na 5 lat ciężkiego więzienia. Przebywał kolejno w Darmstadt, Eich i Wronkach. Wyczerpany pracą ponad siły i częstym biciem zmarł 14 października 1942 roku. Z pięcioletniego wyroku w niemieckich więzieniach wytrzymał półtora roku. Władze więzienia nie chciały wydać rodzinie zwłok ojca Leandra. Marii Kubik udało się wreszcie przekupić więziennego urzędnika, który wydał jej zaplombowaną trumnę z ciałem syna. Musiała jednak podpisać oświadczenie, że nie otworzy trumny. Nie wytrzymała i zlekceważyła podpisane pod przymusem oświadczenie: chciała się upewnić, czy w trumnie leży jej syn.
Już święty
– Od kilku lat modlimy się o jego beatyfikację – mówi Joachim Niczke, sołtys Starego Kramska. – Zginął męczeńską śmiercią, jak ojciec Maksymilian Kolbe w Auschwitz – dodaje sołtys, który zbiera zachowane pamiątki po ojcu Leandrze. Kilka lat temu na cmentarzu w Nowym Kramsku odnowiono grób bohaterskiego benedyktyna. Ojciec Florian z klasztoru w Lubiniu kompletuje żmudnie dokumentację na temat życia swojego współbrata w zakonie benedyktynów. I razem z innymi zakonnikami modli się o beatyfikację ojca Leandra. Marian Sobkowiak nie ukrywa, że w najcięższych więziennych doświadczeniach pomogła mu wiara. – Ja tylko dzięki wierze to wszystko przeżyłem. Tej wiary nauczył mnie ojciec Leander – wyznaje. – Do dziś czuję jego opiekę nade mną. On już jest dla mnie święty – dodaje.
źródło: Artykuł z numeru 24/2008 15-06-2008
Czy zostanie świętym?
Benedyktyn ojciec Leander był proboszczem w Siemowie zaledwie półtora roku. Jego posługę przerwało brutalne aresztowanie przez gestapo w 1941 r. Został zamęczony w obozach koncentracyjnych. Mieszkańcy Siemowa uważają, że ich proboszcz był człowiekiem bożym. Chcą wynieść go na ołtarze.
Z inicjatywą wyszedł 91-letni Marian Sobkowiak z Gostynia. Jest on ostatnim żyjącym członkiem organizacji ruchu oporu Czarny Legion, która działała w tej okolicy na początku II wojny światowej. Marian Sobkowiak poznał ojca Kubika w niezwykłych okolicznościach.
– Gdy jako 16-latek po aresztowaniu siedziałem w więzieniu w Rawiczu, ojciec Leander oddawał mi swoją wieczorną porcję chleba – wspomina Marian Sobkowiak. – Mówił, że Chrystus pościł 40 dni, więc on też wytrzyma, a ja jestem młody i muszę żyć. Ojciec Leander podtrzymywał nas wszystkich na duchu. Ukrywając to przed strażnikami, wyrzeźbił z blachy postać Matki Boskiej. Rozdawał więźniom robione przez siebie medaliki, krzyżyki z drewna, różańce z nitek i napisane własnoręcznie modlitewniki. Przekazywał nam grypsy, które podnosiły na duchu. Aresztowani trafili następnie do więzienia w Zwickau.
– Tam siedzieliśmy w dużych 40-osobowych celach – dodaje M.Sobkowiak. – Ojciec Leander działał jako duszpasterz więźniów. Organizował wspólne modlitwy, codzienne odmawianie różańca, słuchał spowiedzi, udzielał sakramentów świętych. Pomagał chorym i potrzebującym, wspierał nas duchowo.
Mimo że ojciec Leander był kapelanem Czarnego Legionu, wspierał grupę i ukrywał jej członków, niczego mu nie udowodniono. Nikt ze współoskarżonych go nie wydał. Oskarżono go jedynie za to, że umożliwiał spotkania grupy konspiracyjnej na probostwie, a nie powiadomił o tym władz. Uniknął śmierci, w przeciwieństwie do 12 członków organizacji, ale skazano go na 5 lat ciężkiego obozu karnego. Ojciec trafił do Darmstadt, potem do Dieburgu, a następnie do Wronek. Tam zmarł 14 października 1942 r.
– Jego matka przekupiła strażnika i wydostała trumnę z ciałem – dodaje M.Sobkowiak. – Mimo zakazu otwarła ją i zobaczyła ciało pokryte ranami oraz siniakami spowodowanymi biciem. Pochowała go na cmentarzu w Kramsku, skąd pochodził.
W Siemowie wszyscy po wojnie pamiętali niezwykłej dobroci księdza, który trafił tutaj z klasztoru benedyktynów w Lubiniu, gdzie przybrał imię Leander
– Nie liczyły się dla niego dobra materialne – mówi mieszkaniec Siemowa Hieronim Glinkowski. – Ludzie wspominali, że był duchownym szczególnym. Nie wyznaczał sumy za śluby i pogrzeby, zadowalał się tym, co łaska. Parafianie musieli mu nawet kupić buty, bo szkoda mu było na nie pieniędzy.
Długo po wojnie nie było klimatu do upamiętnienia ojca Kubika.
– Nie było wtedy czasu, nie było odpowiedniej atmosfety dla tego typu działań – mówi sołtys Siemowa Andrzej Czupryński. – Zapewne ktoś, kto by zabiegał o takie upamiętnienie miałby problemy podobne jak ojciec Leander.
Marian Sobkowiak jeździł wprawdzie do Kramska w lubuskiem, miejsca urodzin i pochówku księdza. Szukał jego rodziny.
– Kramsk0 przed wojną należało do Niemiec, choć mieszkało tu wielu Polaków – mówi Aleksander Dolczewski z Siemowa. – Ojciec Kubik pochodził z rodziny o tradycjach patriotycznych. Miał sześcioro rodzeństwa. Dziś nikt z nich już nie żyje, nie pozostawili też potomków. Ale pamięć o nim i jego rodzinie jest tu wciąż bardzo żywa.
Jakieś 15 lat temu doszło do pierwszego spotkania mieszkańców Siemowa i Kramska. Od tego czasu ludzie z obu parafii każdego roku się odwiedzają i wspominają księdza. Zwykle w styczniu, w rocznicę urodzin księdza, mieszkańcy Kramska odwiedzali Siemowo. Z kolei w październiku, w miesiącu śmierci ojca Leandra, następowała rewizyta.
Trzy lata temu odsłonięto i poświęcono tablicę pamiątkową poświęconą księdzu Kubikowi na siemowskim kościele.
Trwają też intensywne przygotowania do beatyfikacji. Koordynuje je siemowski proboszcz ksiądz Marek Kędziora, który został mianowany postulatorem przygotowań.
– Ze zgromadzonych dokumentów jasno wynika, że ojciec Kubik był człowiekiem bożym, rozmodlonym i nadzwyczajnie dobrym – mówi.
– Był męczennikiem. Warunkiem niezbędnym do dalszej procedury jest wykazanie kultu tej osoby. Ksiądz zmarł 14 października, a my czternastego dnia każdego miesiąca odprawiamy mszę świętą za jego beatyfikację. Urodził się 4 stycznia i też ten dzień miesiąca upamiętniamy. Czcimy każdą rocznicę jego urodzin i śmierci. Wydrukujemy obrazki ze specjalną modlitwą.
Do popularyzacji sylwetki księdza przyczyniła się też miejscowa szkoła podstawowa, umieszczając jego życiorys w Dziecięcej Encyklopedii Wielkopolan. Mieszkaniec Siemowa Hieronim Glinkowski napisał nawet wiersz o życiu zamęczonego księdza.
W najbliższy czwartek, 7 czerwca, w świetlicy wiejskiej w Siemowie o godz. 16.00 odbędzie się sympozjum poświęcone ojcu Henrykowi Kubikowi. Będą w nim licznie uczestniczyć mieszkańcy Kramska.
*****
Najnowsze komentarze